![]() |
Kliknij tutaj ;-) |
Dzisiaj tylko o czytaniu, bo w przedświąteczno-wyjazdowej gorączce zapomniałam sfotografować kolejny obrazek.
Władca pierścieni J. J. R. Tolkiena to jedna z tych książek, które na początku mogą przerażać objętością, a po przeczytaniu których czuje się niedosyt i żałuje się, że tak szybko się skończyły. Choć akcja rozwijała się dość powoli i w porównaniu z akcją króciutkiego i skondensowanego Hobbita była nieco rozwlekła, to czytało się dobrze i trudno mi było oderwać się od niej i przyznam się Wam, że nie tylko Sam, Merry i Pippin płakali, gdy Frodo i Bilbo odpływali z Szarej Przystani. O samym Tolkienie mogę napisać tylko tyle, że miał facet fantazję - te wszystkie ludy i ich genealogia, języki, dzieje... - trzeba mieć ogromną wyobraźnię i wiedzę, żeby wymyślić coś takiego i przedstawić to tak, jakby działo się naprawdę.
Dzisiejszą podróż powrotną umilę sobie czytaniem Feblika Małgorzaty Musierowicz.
Do następnego :-)
No to czekam na opinię:)
OdpowiedzUsuńCo prawda opinie o książkach nie są moją mocną stroną, ale postaram się coś napisać.
UsuńKiedyś czytałam Musierowicz od deski do deski...jakoś dawno temu to było.
OdpowiedzUsuńTo może warto sobie ją przypomnieć? Zwłaszcza, że są zapowiedzi kolejnej części.
UsuńOj pamiętam jak mnie ściskało w gardle na końcu "Władcy" :) Takie książki nie powinny się nigdy kończyć :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się :-)
UsuńTeż się muszę z tym zgodzić :)
UsuńTolkien był okrutny...
Usuń